|
|
|
Kto wymyślił Trójcę Świętą?
Redakcja LISTU rozmawia z o. Wiesławem Szymoną OP,
teologiem, wykładowcą w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym oo. Dominikanów
Ojcze, za każdym razem, kiedy ktoś mówi o Trójcy Świętej, zaczyna od stwierdzenia, że jest to wielka tajemnica, której człowiek nigdy nie pojmie. Skoro więc Bóg jest tak wielką tajemnicą, to skąd tyle wiemy o Bogu?
Z Objawienia, bo przecież tego się nie da ot tak wymyślić przy biurku. Bóg objawiał się przez wieki, na miarę tego, co człowiek był w stanie przyjąć. W pełni objawił się dopiero wraz z przyjściem na świat Jezusa, i jeszcze potem kilkaset lat zajęło nam zrozumienie i opisanie tego, jaki obraz Boga został ukazany w Nowym Testamencie. Słusznie więc mówimy o tajemnicy, bo w głowie nam się nie mieści, że On jest trzema i jednym zarazem.
Jeśli wiemy o tym z Objawienia, to znaczy, że nikt nie jest w stanie sam z siebie tego odkryć?
Tak. Nie da się przez wnioskowanie udowodnić, że Bóg jest Trójjedyny. Rozumem można jednak dojść do Boga jednego, jednoosobowego. Już w starożytnej Grecji Platon wspominał o Demiurgu, a Arystoteles o jednej przyczynie świata, którą nazywał „Pierwszym Nieruchomym Poruszycielem".
Stary i Nowy Testament przekonują o tym, że patrząc na świat, nie można nie pomyśleć o jego Stwórcy: Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty - wiekuista Jego potęga oraz bóstwo - stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła (Rz 1, 20). Możliwość poznania Boga samym rozumem stała się nawet dogmatem Kościoła (KKK 36). Ciągle jednak mówimy tu o Bogu jednoosobowym, który jest początkiem i kresem całej rzeczywistości.
Taki Bóg Starego Przymierza?
Nie do końca. Chodzi tu raczej o Absolut, Stwórcę, tym bardziej że w Starym Testamencie nie od samego początku jest mowa o absolutnie jedynym Bogu. Z tekstów biblijnych wynika, że Izraelici przez długi czas nie wykluczali istnienia wielu bogów, spośród których Jahwe był najpotężniejszym i jedynym przez nich uznawanym. Wiara w jednego Boga, wykluczająca istnienie innych, na pewno istniała już ok. VI w. p.n.e., w okresie niewoli babilońskiej.
Niektórzy bibliści spierają się o to, czy autorzy tekstów Starego Testamentu, pisząc o Bogu, mają na myśli Boga jednoosobowego (w sensie unitarystycznym), czy też może już Boga Ojca. Nie byle kto, bo wybitny teolog ubiegłego wieku, Karl Rahner, był zwolennikiem tego drugiego poglądu.
Skoro w Starym Testamencie nie znajdziemy ani słowa o Trzech Osobach, skąd taki pomysł?
Znowu: nie ludzki pomysł, lecz Objawienie Boże! W niektórych starotestamentalnych tekstach egzegeci dostrzegają jednak coś, co można by nazwać przygotowaniem objawienia Trójcy. Najbardziej znanym przykładem jest scena gościnności Abrahama (zobrazowana w XV w. przez Rublowa). Patriarchę odwiedziło trzech aniołów, a on pokłonił się im jako jednemu Panu. Przez całe wieki w brewiarzu powtarzano słowa, które przywołują na pamięć to wydarzenie: „Trzech ujrzał, a jednemu oddał pokłon" (tres vidit et unum adoravit).
Ponadto w niektórych miejscach Biblia używa w odniesieniu do Boga liczby mnogiej. Już na początku, w opisie stworzenia świata, czytamy, że Bóg stwarzał ryby, zwierzęta, a wreszcie rzekł (…): Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam (Rdz 1, 26). W Księdze Izajasza odnajdziemy słowa: Kogo mam posłać. Kto by Nam poszedł (Iz 6, 8.
Te zapowiedzi Trójcy stają się jednak zrozumiałe dopiero w świetle Nowego Testamentu. Ludziom Starego Przymierza nie przeszłoby przez myśl, że oprócz jedynego, jednoosobowego Boga może być ktoś jeszcze.
A Apostołom?
Na pewno nie rozumieli tego w taki sposób jak my. W Ewangelii bardzo wyraźnie zostaje powiedziane, że Słowo to jest Ktoś, a nie coś, jak w Starym Testamencie. Toteż „Słowo" uważamy za imię własne Drugiej Osoby Trójcy: Na początku było Słowo, Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo, przez Nie wszystko się stało, co się stało (J 1,1-2). Dzięki Nowemu Testamentowi zrozumieliśmy też na nowy sposób, kim jest Duch, „który mówił przez proroków". Mimo to ani Apostołowie, ani ich uczniowie nie mówili jeszcze o „Trójcy".
Dlaczego więc my mówimy?
Przez dłuższy czas chrześcijanie obywali się bez tego słowa. Wystarczało im, że mówili o Ojcu, Synu i Duchu Świętym; nazywali Ich po prostu: „Trzej". Dopiero pod koniec III w. użyto łacińskiego pojęcia Trinitas - „Trójca". Co ciekawe, zostało ono (greckie trias) zaczerpnięte z jakiejś herezji chrześcijańskiej. Nawet jednak gdy już ustalono jedno słowo określające Boga, wciąż istniał problem z terminologią i odpowiedzią na pytanie, kim są Ci Trzej.
Właśnie...
Brakowało jednoznacznych określeń; znane nam dzisiaj pojęcia, takie jak „osoba" czy „natura", nie były używane w odniesieniu do Boga. W końcu jednak co tęższe głowy teologiczne zebrały się i ustaliły(na tzw. Synodzie Wyznawców w Aleksandrii w 362 roku), że odtąd grecki termin pro-sopon (łac. persona) będzie oznaczał osobę. To pojęcie najbardziej - ich zdaniem - nadawało się do opisu Trójcy Świętej. Powiedziano więc, że w Bogu są trzy prosopoi, czyli Osoby.
Jako ciekawostkę warto dodać, że pierwotnie słowo to oznaczało maskę używaną przez greckich aktorów. Była ona tak skonstruowana, żeby wzmacniać głos aktora, ale przede wszystkim wyrażała osobowość postaci, w którą się wcielał. Od osobowości już bliżej do osoby. Starożytni filozofowie, nawet Platon czy Arystoteles, nie znali jeszcze tego pojęcia. Tak naprawdę dzisiejsze rozumienie osoby świat zawdzięcza właśnie chrześcijaństwu.
Greccy teologowie na określenie osoby używali również słowa hipostaza. Z tego powodu dość szybko pojawiły się pierwsze nieporozumienia, ponieważ ten grecki termin różnie tłumaczono. Dosłownie przełożone na łacinę: hipo (łac. sub) - pod, i stasis (łac. stare) - stać, razem przypominały znane łacinnikowi słowo: substantia (podstawa, coś, co istnieje samoistnie, odrębnie od innych). Grecy słusznie głosili, że w Bogu są treis hypostaseis (trzy Osoby), ale słysząc to, łacinnik tłumaczył to sobie jako „trzy substancje" (czyli jakby trzech bogów) i herezja gotowa. Rzucał się więc na biednego Greka i wyzywał go od heretyków. Dobrze, że wtedy jeszcze nie działali dominikanie, bo stos byłby jak nic.
Widzimy więc, że na początku teologowie nie mogli się dogadać w kwestii samych pojęć, a co dopiero mówić o skomplikowanych definicjach.
Jesteśmy więc już w III w., a mamy dopiero słowa „trójca" i „osoba"...
Można powiedzieć, że dopiero wtedy pojawił się zasadniczy problem: jeden Bóg i trzy Osoby - jak to połączyć? Przejęto greckie terminy osoby (hipostasis), substancji (ousia), natury (physis) i starano się za ich pomocą jakoś opisać to, co jest w Bogu. Na Zachodzie już w II/III w. Tertulian, pierwszy wybitny teolog myślący po łacinie, niezależnie od greckich myślicieli sformułował bardzo poprawne określenie Trójcy Świętej: tres personae unius divinitatis - „trzy Osoby jednej boskości". Niestety, w późniejszych latach jego teologiczna myśl odbiegła trochę od głównego nurtu nauczania Kościoła, dlatego niechętnie się na niego powoływano. A szkoda, bo trzeba było czekać aż półtora wieku na Ojców Kapadockich (czyli pochodzących z Kapadocji, dzisiejsza Turcja) - Grzegorza z Nyssy, Grzegorza z Nazjanzu i Bazylego Wielkiego - by całą sprawę dokładniej wyjaśnić. Oni rozwinęli teologię, a zwłaszcza naukę o Trójcy Świętej. Odpierając argumenty różnych koncepcji heretyckich, stworzyli formułę w języku greckim: „jedna natura istniejąca w trzech Osobach" albo „trzy Osoby w jednej naturze". W ten sposób chcieli zamknąć usta wszystkim (zwłaszcza arianom), którzy długo jeszcze po Soborze Nicejskim I mówili, że Syn jest niższy od Ojca, że jest stworzeniem Ojca. Na soborze w Nicei (325 r.) przyjęto orzeczenie, że „Syn jest współistotny (gr. homoousios) Ojcu". Znaczy to, że jest tej samej co On substancji (gr. ousia), czyli że jest prawdziwym Bogiem.
Takie słowa wypowiadamy co niedzielę w Credo...
Tak. Pierwsze wyznanie wiary ustalono właśnie w języku greckim w Nicei. Ale Credo w takiej formie, w jakiej wypowiadamy je podczas Mszy Św., jest trochę późniejsze.
„Współistotny Ojcu". Słowa te brzmią bardzo mądrze, teologicznie, ale czy mają jakieś „praktyczne" znaczenie?
Oczywiście! Gdybyśmy mówili, że Chrystus jest tylko przybranym Synem Bożym, a nie Bogiem, podważylibyśmy podstawowy dogmat chrześcijaństwa: Nasze zbawienie jest dziełem Boga. Uznając Chrystusa, jedynego Pośrednika w dziele zbawienia, za niższego od Ojca, stwierdzilibyśmy równocześnie, że to nie Bóg nas zbawia. Tymczasem w Starym Testamencie powtarzano przecież do znudzenia, że zbawienie pochodzi tylko od Niego. Gdyby Jezus był tylko przybranym Synem Bożym, czyli stworzeniem, oznaczałoby to, że tak naprawdę nie jesteśmy zbawieni. Dlatego dla pierwszych chrześcijan tak ważne było powiedzenie, że Syn musi być tej samej natury co Ojciec, że musi być Bogiem.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|